Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

po zgiętych karkach podążę do Wiednia, żołnierzy mam na zawołanie, zapał ich nie opuszcza.
Pamiętasz, Ojcze, co mówiłeś do mnie 10 sierpnia, proroczy twój wzrok dojrzał na niebie Francyi orła, który miał rządzić światem... Ojcze, byłżebym tym orłem?... Rząd dyrektoryatu chwieje się, żyje z dnia na dzień, dając coraz to nowe dowody swego niedołęstwa, trzeba kogoś, ktoby uchwycił rządy w swoje ręce...

Każdy naród zawiera w łonie swoim chociaż jednego człowieka, który się staje twórcą jego losu; lud go poznaje i wola: „oto zbawca“! Byłżebym tym człowiekiem, Ojcze?..

Napoleon“.

Ksiądz zadumał się głęboko, Jerzy zwrócił teraz na niego wzrok badawczy, niespokojny; dałby nie wiedzieć co, aby treści listu się dowiedzieć. Poczuł wreszcie ten wzrok starzec i spojrzał na chłopca z uśmiechem.
— Jest i do ciebie parę słów — rzekł, i czytać począł głośno umieszczone jeszcze pod podpisem wyrazy:
„Słuchaj, Jerzy, twego opiekuna. Wkrótce nadejdzie dzień, iż wezwę cię do swego obozu, lecz pierwiej zasłuż sobie na to“.
Jerzy spuścił oczy, twarz jego posmutniała.
— Więc jeszcze nie dzisiaj — pomyślał — jeszcze trzeba czekać.
Zdawało się, że ksiądz wyczytał tęsknotę z jego oczu, gdyż położył dłoń na ramieniu wychowańca i rzekł łagodnie:
— Cierpliwości, mój chłopcze!