Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sposobności, dopóki mu się tenże nie zwierzy. Piotr, jak najchętniej opowiadał wczorajsze swoje przygody, lecz kiedy doszedł do miejsca, w którem wypadło mówić, jak hrabina dała rozkaz rozstrzelania Jerzego, plątać się zaczął w swem opowiadaniu. Wówczas Jerzy go wyręczył.
— Jeszcze sekunda, a byliby mnie Szuanie niechybnie zabili — rzekł — Piotrowi zawdzięczam życie.
Ksiądz wyciągnął rękę do starego weterana.
— Bóg wynagrodzi ci z czasem, coś uczynił dla tego dziecka — rzekł głosem wzruszonym.
Ale eks-wojak zwrócił rozmowę na Jerzego, zaczął wychwalać jego zimną krew i spokój w chwili tak groźnej, w jakiej się znajdował.
Gdy wreszcie dnia tego ksiądz znalazł się sam na sam ze swoim wychowańcem, rzekł:
— Dwa razy więc byłeś narażony na śmierć dzisiejszej nocy. Jakże dostałeś się do tych ruin?... Jeśli są fortecą Szuanów, strzedz ich muszą warty?
— Strzegą — odparł Jerzy.
— I przepuściły cię bez hasła? Jerzy stoczył z sobą widoczną walkę, wreszcie rzekł głosem wzruszonym:
— Pytano mnie, kto idzie. Powiedziałem swoje właściwe nazwisko „Kermagel de Kergerion“, i puszczono mnie natychmiast.
Ksiądz zamyślił się poważnie.
— Jesteś w tym wieku — rzekł po chwili — iż prawdę, którą dotychczas ukrywałem przed tobą,