Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Gadziny!
— Nie oni winni, ale ci, co ich pomocy wezwali przeciw własnym braciom — odparł Melwy — każdemu u nas wiadomo, że Anglicy są naszymi zaciętymi wrogami od wieków, że od najdawniejszych czasów czyhają na zgubę Francyi, winni są ci, którzy z wroga narodu uczynili swego sprzymierzeńca; myślisz może, że te okręty wiozą samych Anglików? Ręczę ci, że moc na nich jest Francuzów, przebranych w mundury angielskie.
— O, sromoto! o, hańbo! — wykrzyknął ze szczerem oburzeniem stary weteran — i mnie to przyszło dożyć takich rzeczy!
— Obyś gorszych, smutniejszych nie dożył — szepnął ksiądz. — Dużo jeszcze błędów i zbrodni popełnionych zostanie, za nim rojaliści i republikanie podadzą sobie dłonie do zgody i bratobójcza walka ustanie; za nim każdy jasno zrozumie, gdzie słuszność, gdzie ceł święty...
— Ja tam wolę stronnictwo umiarkowane... Nie mordują kobiet ani dzieci, nie okradają kościołów, a przytem Margel do nich należy.
— Krwią, ale przekonaniami nie wiemy, gdzie właściwie należy. To dziecko jeszcze. Lecz Margel zrozumiałby, że łączenie się z Anglikami jest podłością.
— Na to zgoda — rzekł weteran.
— A wolisz umiarkowanych, którzy łączą się z nimi?