Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Anglicy — powtórzył w zamyśleniu Melwy — a statków francuskich nie widzisz?
— Nie — odparł żołnierz — widzę tylko trzy statki angielskie, które zdają się posuwać ku nam, czego te łotry chcą tutaj?
— Będzie bitwa — rzekł posępnym głosem ksiądz — czy widzisz te ogniska tlejące na wybrzeżu? Tam obozują republikanie. Garść ich podobno, nie podołają przeważającej sile.
Naprzeciw owych ognisk, w głębi wybrzeża, na szarzejącem tle nieba rysowały się posępne, tajemnicze mury zamczyska; zdawały się one być niemym świadkiem tego, co się miało tutaj odegrać. Wtem z najwyższego ich szczytu buchnął snop iskier, dając znak, iż świadek żyje; lecz znak ten tajemniczy zgasł natychmiast, w tej samej chwili wszakże z kilku stron ozwały się posępnym głosem puszczyki... Czyżby snop iskier je zbudził?
— Ruiny zajęte są widocznie przez rojalistów — odezwał się ksiądz — porozumiewają się z Anglikami.
— Z Anglikami? — zapylał zdziwiony Piotr i w głowie jego powstał zamęt: on szanował stronników króla, a ci porozumiewają się z Anglikami, co to ma znaczyć?
— Rojaliści bretońscy zwani Szuanami, którzy z tutejszym ludem trzymają? — zapytał znowu.
— Tak — odparł ksiądz smutnym głosem — Anglicy mają nadzieję, iż skorzystają z bratobójczej walki, która Francyę niszczy.