Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zgadłeś, druhu, krew przodków w nim gra. — Poczem opowiedział mu historyę życia dziecka.
Odtąd Piotr serdeczniej jeszcze pokochał chłopca i gorliwiej go uczył sztuki wojennej. Cała rodzina rybaka polubiła Margela: tkliwe serce Józi przeczuło, iż wielkie jakieś nieszczęście dotknęło chłopca, więc starała się je złagodzić przyjaznem obejściem. Kiedy Margel zjawił się po raz pierwszy w chacie jej rodziców, zdało się, iż królewicz zaczarowany, w postaci biednego wieśniaka, wstąpił w ich progi. Często stary rybak brał do łodzi chłopca i uczył go zapuszczać sieci, ryby na wędkę łowić. Matka Józi dogadzała przy obiedzie i wieczerzy chłopcu, jednem słowem wszyscy byli dobrzy dla sieroty, a główny jego opiekun pokochał go tak, jak pierwszego swego wychowańca z Korsyki, z którym jeszcze teraz serdeczne łączyły go stosunki. Chłopcy byli wszakże niepodobni do siebie: tamten był dzieckiem rzadkich zdolności i rzadkiej logiki. Dzisiaj już wyrósł na młodzieńca, odwiedzał jednak zawsze mistrza swego i zawsze lubił z nim prowadzić poważne dysputy, a niezawsze dał się przekonać.
— Czy Bóg od czasu do czasu nie zsyła światu istot, mających wypełnić niezwykłe przeznaczenie, a tylko zewnętrznie do ludzi podobnych? — pytał siebie zwykle starzec po odejściu młodego Napoleona.
Margel był innym zupełnie: słuchał mistrza poważnie, w skupieniu ducha, z uszanowaniem,