Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Do stołu! — rzekł Napoleon — nie skarżcie się na mnie, daję wam dzisiaj cały kwadrans czasu, lecz ani minuty dłużej, w przeciwnym razie nie moglibyśmy być na operze. Wiem, chwała Bogu, wiele czasu Józefina potrzebuje do ubrania się. Pojedziesz z nami, Jerzy, w mojej karecie.
Jerzy skłonił się i wyszedł.
Istotnie obiad trwał tylko kwadrans, poczem rozeszli się wszyscy, aby przygotować się do teatru. Hortensya i księżniczka, których pokoje sąsiadowały ze sobą, ubierając się, rozmawiały.
— Czy lubisz muzykę? — zapytała panna Beauharnais.
— Czy ją lubię? — odparła Wanda — nie byłabym dzieckiem swego kraju, gdybym jej nie lubiła. Nasze piosnki są prześliczne, tęskne i rzewne, jak szum naszych lasów... Już będąc dzieckiem...
— W pół do ósmej! — wykrzyknęła Hortensya z przestrachem.. Na Boga! trzeba się spieszyć, konsul czekać nie umie.
— Jestem gotową — rzekła Wanda, wychodząc po chwili z swego pokoju.
Karety czekały już na dziedzińcu, otoczone gwardzistami na koniach, którzy poprzedzali zawsze konsula. Napoleon sprowadził panie do przedsionka, gdzie otuliły się futrami, poczem skierował się z Jerzym, oraz dwoma adjutantami do swej karety. Gwardziści ruszyli przodem, a za nimi miał podążyć pierwszy konsul ze swymi adjutantami. Wtem lekki okrzyk rozległ się w pobliżu. Jerzy wy-