Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Fe, do licha! — rzekł Jerzy, cofając się ze wstrętem.
Ale w tej chwili dał się słyszeć głuchy łoskot zapadającego się głazu.
— Co to? — wyrwało się ze wszystkich ust jednocześnie.
Piotr wysunął się naprzód i począł nasłuchiwać.
— Gasić pochodnie? — rzekł po chwili.
Usłuchano go natychmiast. Wnet ciemność grobowa zapanowała w podziemiu.
— Kto tam? — zapytał Jerzy.
— Generał Bonaparte — odpowiedział szeptem Piotr.
— Lepiej byłoby nie kryć się, lecz przyznać do tego, cośmy uczynili — radził Jerzy.
W tej też chwili Bonaparte wraz z Kleberem, niosącym pochodnię, weszli do grobowca Cheopsa. Przez chwilę stali w milczeniu, patrząc na mumię mocarza, wreszcie Napoleon rzekł:
— Jednakże moglibyśmy odpokutować za tę naszą ciekawość, gdyby Fellah, który mi tajemnicę wejścia tutaj odkrył, zdradził nas przed swymi.
Generał Kleber nie podzielał, widać, tej obawy, gdyż z wielkiem zajęciem przypatrywał się rysunkom na ścianach, przyświecając sobie pochodnią.
— Co za podobieństwo? — wykrzyknął naraz.
Bonaparte przybliżył się do niego.