Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łzawione oczy na Napoleona i składając przed nim dłonie, dodała tonem błagalnym:
— Czyż popełniłam błąd, udając się do ciebie, generale?... Czyż istotnie, jak mi przeczucie mówiło, jesteś nie tylko genialnym wodzem, lecz i człowiekiem wielkiego serca?...
Napoleon ujął jej drobną rękę i uścisnął życzliwie.
— Przyrzekam ci, pani, iż zrobię wszystko, co tylko będzie w mej mocy — rzekł — za parę dni, gdy uspokoję się z nawałem zajęcia, każę napisać cyrkularz i roześlę go do wszystkich dywizyi. Bądź jednak pani na to przygotowaną, że odpowiedź nierychło nadejdzie.
— Dziękuję — szepnęła Wanda z wdzięcznością.
W tej chwili Jerzy, będący na służbie dnia tego, zastukał do drzwi; generał sam je otworzył.
— Co tam? — zapytał.
— Przybył posłaniec od korpusu wschodniego — oznajmił.
— Niechaj wejdzie — rozkazał Napoleon — poczem spojrzał na karafkę z winem. Pić mi się chce — rzekł i skierował się w stronę stolika, ale księżniczka go uprzedziła: napełniwszy szklankę winem chciała ją właśnie podać generałowi, lecz na nieszczęście ujęła ją tak niezręcznie, że karafka upadła na podłogę i rozprysła się w drobne kawałki.
— Co ja zrobiłam! — wykrzyknęła zmieszana wielce.
Bonaparte rozśmiał się.