Strona:J. Grabiec - Powstanie Styczniowe 1863—1864.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wie naszej i ma niezachwianą ufność i wiarę w Opatrzność, której pomoc i opieka tak widoczną była i jest nad nieszczęsnym narodem naszym“. Na interwencję mocarstw Traugut miał również swój pogląd wyrobiony. Wierzył, że jest ona koniecznością — jako wynik ułożenia się stosunków europejskich — bynajmniej zaś nie jako wynik filo-polskich uczuć rządów i ludów, jak sądziły dawne — poza „Lipcowym“ — Rządy. Odpowiednią też do tego była i jego polityka. „Rząd Narodowy — pisze do ks. Czartoryskiego — zna dokładnie siły narodu, widzi jasno, że do wiosny możemy stanąć tak, że interwencja — jeżeli będzie, to prawdziwie jako pomoc, ale nie jako jałmużnę, przyjąć byśmy ją mogli, gdy tymczasem o brak znaczniejszej sumy pieniężnej którą by można było jednoczasowo użyć, wszystko się rozbija. Nie zraża to w pracach Rządu, z ufnością w Bogu, stara się (on) przemóc największą zaporę, jaką spotyka w nieświadomości i nie pojęciu rzeczy przez własnych ziomków i to właśnie tych, którzy ze stanowiska swego powinniby drugich oświecać“. „Nie o błaganiu o interwencję myśleliśmy — pisze Traugut w jednym ze swoich ostatnich listów do gien. Różyckiego — owszem kierunek prac naszych i kierunek, dobrze z góry obmyślany, był taki, aby krajowi okazać własną jego siłę, dowodnie przedstawić mu ją przed oczy i wybić w ten sposób z głów nędzną myśl żebrania cudzej łaski i polegania na niej. Z drugiej znowu strony, postępując w ten sposób, byliśmy przekonani, że stanąwszy silnie i groźnie, bez żadnej żebraniny sprzymierzeńców mieć będziemy i to nie mało, i nie byle jakich, ale właśnie sprzymierzeńców, a nie opiekunów i dobrodziejów.
Nie łudził się więc zupełnie Traugut, gdy obejmował ster sprawami powstania, ani co do narodu własnego, ani co do zagranicy. Podtrzymanie powstania do czasu wybuchu wojny, którą za pewną uważał, było jego dobrowolnie na siebie przyjętym obowiązkiem, który po żołniersku wypełnił. W wyborze środków nie mógł i nie miał prawa przebierać, w słuszność sprawy polskiej wierzył, a jako człowiek głęboko i szczerze religijny, bezgranicznie ufał jednemu tylko — a mianowicie Opatrzności. W Jej też opiekę nad słuszną sprawą polską, której sam całkowicie się oddał, wierzył niezłomnie.
Zamieszkawszy pod nazwiskiem krakowskiego kupca, Michała Czarneckiego, u dawnej artystki dramatycznej, rozwiedzionej żony redaktora „Kurjera Wileńskiego“ — Kirkorowej,