Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ta opieka większą mnie czasem trwogą przejmuje, niż wszystkie napaści Bodensteina. Bóg tylko czuwa nad losem ludzi; święta Jego wola, a serce mi szepcze, iż największym grzechem sprzeciwianie się Jego woli.
— A czyjaż wola, jeżeli nie Boska, jest w stanie nadać potęgę, jaką on posiada?
— Ja, słaba niewiasta, nie umiem i nie chcę badać, jakie źródło jest jego mądrości i siły; lecz to, czego ty może nie uważałeś, oko matki dostrzegło. Ja po jego wzroku, po niektórych wyrazach dostrzegłam, iż usiłuje i w części już wywiera wpływ na moją biedną córką. Ty nie wiesz, co to za spojrzenie. On, jak wąż, może zakląć ofiarę, iż mu się bronić nie śmie. Ja lękam się i drżę o los Arminii. Badałam ją i jej serce niewinne, a już dwoma uczuciami rozdwojone, trwogą mnie przejęło.
— Każde jego słowo — odparł Sędziwój oburzony — oddycha szlachetnością; wszystkie postępki nacechowane najwyższą cnotą, każdy krok jego dąży do tego, co dobre i piękne — takiego człowieka miałażbyś się obawiać?
— Nie rozumiesz mnie — przerwała wdowa, rumieniąc się — wiem, iż zamiary jego są prawe i właśnie drżę o to, aby jej nie żądał za żonę. Odmówićbym nie mogła i nie potrafiła, bo, co chcą tacy ludzie, to zawczasu wiedzą, iż się stanie; ale wtedy...
— Jakto — zawołał zdziwiony Sędziwój — losu, którego wszystkie kobiety na ziemi za-