Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gdy całą przeszłość i przyszłość, jak w szkle palącem w jedno zbijam ognisko, w tę jedną chwilę i w niej cały świat, niebo widzę! — Ty tak zimno rachujesz godziny i stosunki! — Stokroć przeklęty, kto tobie dał tyle rozsądku.
— A więc widzę teraz — rzekła Adela ze łzami — że miłość twoja nie jest miłością, ale szałem, który nie pyta o przyszłość i ofiary! Gdy tutaj przychodzę, serce drga rozkoszą, rorumiem, iż czerpnę pociechy, że ty mnie natchniesz, wynajdziesz radę do zwalczenia przeszkód, a ty...
— Adelo, płaczesz? — zawołał, padając jej do nóg — to znowu ja teraz błagam twej litości, twojego rozsądku! Niechaj łzy twoje nie spadają na mnie, bo pieką, jak żelazo! — Ty nie uważaj na te moje słowa, ale rozkazuj mi! — To szatan mój, który często mnie unosi. To ten sam szatan, który, gdy dzieckiem byłem, na szczyty walących się ruin, na najwyższe dęby i skały wdrapywać mi się kazał; nad urwiska mnie wodził i z głębi przepaści do siebie nęcił! Adelo! ten szatan nie opuścił mnie teraz, tylko ty go na chwilę uśpiłaś, ale on czyha zdradziecko na godzinę, w którejby z swą przeklętą władzą na nowo wybuchnął. Nie odpychaj mnie od siebie, bo jestem jako Samson twemi pętami skrępowany, któremu czarownym napojem odebrano siłę i tylko u nóg twoich spoczywać pragnę!
— Słabe są, o luby — rzekła Adela — wię-