Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cząc z nią otwarcie i śmiało. Po chwili więc rzekł do niego:
— Otóż to takie zjawiska nakształt arabskich powieści, które cię tutaj czarują; lecz nim zupełnie staniesz się ich wyznawcą, wspomnij, coś winien krajowi, co sobie samemu. Wszystkie te gawędy nie dowodzą niczego. I ów Szwed i zakrystyan mógł być namówionymi pomocnikami oszusta, a wtedy cała cudowność zniknie.
— Bo dla was, zimni egoiści — zawołał urażony Sędziwój — niema cudu. Bo wy, jak Tomasz, kładąc palec w ranę, jeszczebyście nie uwierzyli, jeżeliby cud robiony był nie dla jakiej korzyści. Dlatego nie wierzycie w cuda natury, a przecież one nas otaczają; nie wierzycie w cuda serca, ni myśli, bo wasze myśli są tablicą procentowych rachunków. Precz mi z temi litośnemi ostrzeżeniami, gdybym wiedział, iż kiedyś podobnie myśleć będę, zawczasubym się sobą brzydził.
— Słowa przyjaźni — odparł zimno Rogosz — nie powinny cię unosić gniewem; jeżeli przyjaźń ma tylko pochlebiać, przestaje być przyjaźnią. Jeszcze ci jedno ostatnie wspomnę. Przypomnij sobie wszystkie powieści o Flamelu, Dubois, Mamugo, Bragadino i tylu innych, których pamięć zaledwo obejmie. Iluż to było świadków tego! Cały świat im prawie wierzył, a przecież w końcu więzienie lub