Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ła ścian dębowe ławy i podobneż stoły. Dalej wielki piec z zielonych kafli z wmurowanym do połowy kotłem miedzianym do rozgrzewania napojów. W kącie, niby ołtarz bożka tej świątyni, wznosił się wysoki kredens, na którym rzędami poustawiano naczynia ofiarne, to jest kufle, roztruchany, dzbany, puhary, poprzewracane do góry dnami, wszelkiego kształtu, miedziane, cynowe i szklane. Naprzeciw drzwi, narówni z podłogą otwierał się obszerny komin, gdzie przy sutym ogniu na rożnach kręcone baranie i sarnie ćwierci dodawały woń swoją do zapachów piwa i wina. Pan Anzelm, gospodarz otyły, z rumianą twarzą, w tabaczkowym kaftanie, chodził, wydawał rozkazy i z założonemi za pas rękami kłaniał się to kiwnięciem głowy, to schyleniem aż do ziemi, stosownie do godności wchodzących gości i raz rubasznie pochlebiał, to znów, marszcząc brwi nad siwemi oczkami, surowo gromił nie dość zwinnie krzątających się piwnicznych chłopaków. A śród gwaru rozmów, śród tłumu w różne strony wychodzących i wchodzących, nie łatwobyś się odrazu poznał i przypatrzył wszystkiemu.
Najgłośniejsze kółko składała młodzież, w pośrodku nich wędrowny śpiewak z cechu meistersengerów przygrywał na lutni, kształtu dzisiejszej arfy, końce zwrotek cała czereda powtarzała, długimi rapierami bijąc takt o kamienną podłogę i kuflami o stoły.
Hans Sachsa piękne pieśni były już tylko