Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jego, zrażoną ośmdziesięciu latami niechęci i powątpiewania.
Dziwił się, iż niegdyś nie mógł spostrzedz i poznać, że postać straszliwego wroga tam tylko była widzialną, gdzie się w jego krainę wdzierał.
Że pod różnemi postaciami i myślami dotąd go prześladował, i dopiero, gdy przejdzie do wieczności, jak cherubin, lub wróci do świata, jak dziecko, wtedy go opuści. Poznał, iż wróg zsyłał mu szczęście, a jego stróż anioł nieszczęście, aby go wybawić.
Przejęty uwielbieniem, poznał dopiero wiecznie mądrą harmonię i z cichą modlitwą upadł na kolana.
Jak dźwięki tysiąca arf, uderzyła go muzyka sfer wiekuistych.
— Tryumfuj! — brzmiał głos z góry, — prawdziwy wróg zwalczony, próba i pokuta spełnione! — Postanowienie stale widomego celu uwieńczyło cię pierwszym pomyślnym skutkiem.
— Tryumfuj, egzorcyzm ten nieomylny. — Nie jesteś z liczby tych, którzy zrzekają się przyszłego życia i, bezwładni, upadają w szpony nieopisanego przestrachu. I kiedyż ludzie przekonają się, że, jeżeli każda religia kładzie nam za warunek niezbity i surowy konieczność wiary, — to dlatego, że wiara nie tylko prowadzi do życia przyszłego, lecz, że bez niej niema nic godnego chwały w tem życiu. Wiara jest to, co tylko w duszy naszej