Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kopalnia jeszcze otworzyć dała? Wszakże teraz ci to już nic nie zaszkodzi, a to czasem miło o starych latach porozprawiać. Siadajmy razem; cóż tak milczysz?
— Nie rozumiem cię — rzekł alchemik, przychodząc coraz więcej do siebie. — Widywałeś Jana? Jan opowiadał ci o mnie?
— Porzućmy te żarty — odparł Rogosz, uśmiechając się i zacierając ręce zwykłym swym sposobem. Daję ci słowo szlacheckie, nie zdradzę cię, nie wspomnę ani słowa mojemu panu, ani Mniszchowi, zgoła nikomu.
Twoim interesom nic nie zaszkodzi; oto pierwszy krok robię do zwierzenia ci się ze wszystkiem i przyznaję się, że umyślnie tu dla twego dobra przyjechałem, aby cię ostrzedz, iż za daleko już zabrnąłeś. Jeszcze możesz się wycofać bezpiecznie; ale w inny sposób; ma się rozumieć zyskiem i nadal będziemy się dzielić.
— Tak dawno już zerwałem związki ze światem — rzekł zdziwiony i zmieszany Sędziwój, iż w tej chwili nawet nie mogę pojąć, o czem mówisz. Ja dotąd nie zmieniłem się; zysków nie pragnę, a panów oprócz Boga nie znam. Wiesz, iż niegdyś w podobne sprawy nie mieszałem się, dlatego i dziś, jeśli nic więcej nie masz do rzeczenia, bywaj zdrów.
Rogosz parsknął śmiechem i, trzymając się za boki, głośnym wybuchem wesołości po-