Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tylko namiętność nauki, jakby ogniem wszelkich innych uczuć żywiona.
Jeszcze nie minęło trzy lata od ślubu jego z Arminią, a zerwał już wszystkie pęta przymusu. We dnie krótkie chwile poświęcał spoczynkowi, resztę czasu i noc całą przepędzał w pracowni alchemicznej. Żona jego podobnież bezsennie czas trawiła w oknach domu, wlepione trzymając oczy w złowrogie światło, migające w pracowni, a spokojność jej ulatała, jak dym i iskry, z komina sypiące się.
Sędziwój, głuchy na otaczający go świat, nie spostrzegał niknącego zdrowia i głębokich śladów łez na twarzy żony.
Towarzystwo jego składali czasem wędrowni alchemicy, licznie go odwiedzający, i przed tymi taił się ze swojemi doświadczeniami i niewiadomością.
Zresztą, wierny Jan zastępował go we wszystkiem, co się tyczyło materyalnej strony jego życia. Przywiązany sługa, instynktowo odgadujący chęci pana, stał się jakby ręką, lub innem bezpośrednio z wolą alchemika związanem, niemyślącem narzędziem.
Czego szalony zbytek, marnotrawstwo, ledwo dawniej w kilku latach dokazało, to teraz doświadczenia w jednej chwili pożerały.
Nieprzeliczone bogactwa, jakie Kosmopolita zostawił Arminii, zawarte w zapasie kamienia mędrców, Sędziwój trwonił na doświadczenia, siląc się chemicznie rozebrać i dojść