Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ledwo połknął, zaledwo zdążył flaszkę postawić na stole, upadł na wznak, jak piorunem rażony — nieżywy.
Dla nieprzysposobionych poprzedniem, przygotowawczem życiem eliksir był nagłą trucizną.
Noc się już skończyła; na niebie szeroki czerwony pas nad ziemią, poprzedzający ranek zajaśniał, gdy Kosmopolita i Sędziwój wyszli z więzienia.
Na załomie ulicy, niedaleko od domu, w którym odbyła się poprzednia scena, leżał skrępowany Jan; pilnowało go dwóch towarzyszów Bodensteina, zapłaconych od niego, pijanych włóczęgów, którzy na teraz długiem czuwaniem znużeni, na ziemi, mocnym snem pokrzepiali się.
Uwolnienie Jana, wybicie drzwi mieszkania i wyzwolenie Arminii, która sama do siebie z głębokiego omdlenia przychodzić zaczynała, szybko po sobie nastąpiły.
Nim dzień zajaśniał, już prześladowani daleko byli za bramami Drezna.




XI.
Zniknięcie.
„To jest los człowieka; dziś bujnie strzela listkami nadziei,
jutro dokoła niego suchymi liśćmi, zimny wiatr powiewa.“
Szekspir Makbet.

Nazajutrz po tych wypadkach, lud tłoczył się do drzwi przed kurdygardą; każdy chciał