Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ważni obywatele łatwiej przebaczali smoki i salamandry, któremi Tholden dom swój ozdobił, niż wyniesienie sieroty, czyli ostatnie jego dziwactwo. Nowożeniec tymczasem powrócił do pierwotnego sposobu życia, to jest do zupełnej samotności. Powoli zerwał wszystkie stosunki z ludźmi, nikogo u siebie nie przyjmował i u nikogo nie bywał, a wtedy szeptać zaczęto, że trudni się alchemią i posiada tajemnicę robienia złota.
On, żona, jeden służący i stara kobieta, cudzoziemka, składali całą ludność domu. Jego tylko i żonę czasami widywano w kościele, zresztą nigdzie, a dom ich, zawsze zamknięty, nabrał tajemniczej sławy i zatrzymał nazwisko domu alchemika.
Minęło lat kilka, gdy w tych czasach pospolitych kłótni i napadów, jednej ciemnej nocy jesiennej, przed mieszkaniem Thoeldena, krwawa zdarzyła się bitwa. Młody rycerz, syn możnego barona z okolicy miasta nad Renem mieszkającego, Albert Grandorf, napadnięty, w czasie obrony cięty berdyszem w głowę, upadł na placu. Odpór jednak był silny i napastnicy uciekli, a służący i przyjaciele barona, widząc na górze, w pracowni alchemika światło, tak długo dobijali się do domu, aż im wreszcie, mimo spóźnionej pory, otworzono. Sam Anathemius obejrzał ranę wzrokiem znawcy i zaręczył za życiem chorego; pod jednym tylko warunkiem chciał go przyjąć do domu,