Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do lochu. Przez okienko u góry, księżyc rzucał ukośnie bladą wiązkę promieni na kamienie, zresztą było ciemno.
Potrząśnięta pochodnia sypnęła gradem iskier i żywszym zajaśniała blaskiem. W głębi spoczywał więzień na słomie, z rękoma założonemi na piersiach, oczyma zamkniętemi.
Przybliżyli się i radny rzekł:
— Setonie! po raz ostatni sąd zeszedł do twojego wiezienia, w imię prawa, wstań i udaj się za mną!
— Chrystus tylko w imię swoje pozbawionym sił wstawać rozkazywał — rzekł więzień. Radny skinął i dwóch pomagaczy ujęli leżącego, a zarzuciwszy mu na ramiona szeroki jego płaszcz, wywiedli do pierwszej izby, i posadzili w wielkiem krześle, przed stołami i sędziami.
Prezydujący przewrócił klepsydrę, brzęknął w dzwonek, i pisarz czytać począł:
— Setonie! oskarżony jesteś o czarodziejstwo, przepowiadanie nieszczęść kraju, wywoływanie umarłych, niepokojenie dusz chrześcijańskich, rzucanie na nie uroku, a związki ze złymi duchami i robienie za ich pomocą złota i lekarstwa na wszystkie choroby, zgoła o crimina maleficiifalsi et perduellionis.
Zeznania świadków są złożone. Prawo, nie potępiając cię ostatecznie, dozwala jeszcze obrony. Przed tym wizerunkiem ukrzyżowanego