Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

próżno walczył chwilę z napadem słabości. Zbladł, otworzył szeroko usta, chcąc mówić, oczy nieruchome wlepił przed sobą w powietrze, zerwał się z krzesła i aż do muru cofnął się, wyciągnąwszy ręce przed siebie, jakby odpychał niewidzialne jakieś widmo. Pot kroplami wystąpił mu na czoło, i głuchym z piersi głosem zawołał:
— Precz ode mnie!...
A potem spuścił głowę i zamknął oczy. Po krótkiej chwili, jakby z wysileniem, i z zebraniem ostatnich sił, dziko się zaśmiał i poskoczył naprzód.
— Hej muzyka! wina! zasłońcie okna! niechaj się dzień dla nas cofnie! szalejmy do nowej nocy. — Najwytrwalszym tancerzom i tancerkom rozdzielę nagrody godne ich trudów.
I wychyliwszy potężny puhar cypryjskiego wina, gdy nowa muzyka z nową siłą elektryzującym zabrzmiała tańcem, uchwycił jedną z pięknych towarzyszek późnej zabawy, i rzucił się w szalone kręgi tańca. Za jego hasłem całe towarzystwo, z nowym życiem oddało się uciechom.
Coraz nowe rozrywki bez przerwy po sobie następowały. — Gdy goście znużeni, spoczęli na chwilę dla ochłody, muzyka umilkła, a czarowne dwa chóry głosów zabrzmiały. Zasłona z jednej strony uniosła się, i kilkanaście tancerek różnego wieku i wzrostu, ledwie ziemi tykając, wybiegło. W lekkich pół-przejrzystych