Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bocznie, iż jestem tutaj i chcę z dawnym przyjacielem pomówić. Zyskiem, jaki stąd wypadnie, podzielimy się, bo wspólną jest własnością, działajmy tylko razem. Zobaczysz, że niedługi czas upłynie, a uda mi się Sędziwoja wtrącić w jakie intrygi, a potem do więzienia. Wtedy nie wykupi się pięćdziesięciu funtami złota.




Nad ranem już gwiazdy znikały z nieba, brzask dzienny je zacierał, i światło lamp bledniało, kagańce przed domem gasły. Muzyka śpiąco powtarzała jednotonne zwrotki, a większa część gości drzemała w obszernych krzesłach. Znakomitsi już dawno opuścili zabawę; wielka sala podobna była do pobojowiska, wszystko porozrzucane. W dalszych tylko komnatach wytrwalsi godownicy i piękności dwuznacznych obyczajów, ostatniem wysileniem pokonywali znużenie. Przy jednym z bocznych stolików, na puchowym wysłaniu pysznej sofy, Sędziwój rozmawiał z Rogoszem, lecz nie tak już poufale jak niegdyś: stosunek się zmienił. A chociaż Sędziwój prosił szyderczo o rady, przyjaciel jego nie był tyle śmiałym.
— Więc wkrótce wyjeżdżasz? — rzekł Rogosz.
— Może jutro, może dziś.
— Na długo?