Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szłość okaże, czy potrafi znieść eliksir wiecznego życia. — Jeśli jest pospolity, napróżno będzie chciał ludziom stawić czoło; potok go porwie i popłynie z innymi. Chcąc się im oprzeć, musi nabrać sił wyższych, co oni — zowią nadludzkich. Niech wzrok natęża, aby widział co dla nich zakryte, aby słyszał co dla nich głuche — rozkazywał, gdzie oni błagają lub giną. A czując te siły, mimo ich nienawiść, ich pochwały, ich zdrady, myśli i zdania stać będzie jako wyniosły dąb, z którego liściami burza igra nakształt powiewu wiosny! — I ty takim bytem chcesz wzgardzić...
Światło poczynało blednąć, postaci coraz niewyraźniejsze niknęły jedne po drugich, gdy Kosmopolita, wyciągając ręce na dwie strony, zawołał żywo:
— Nieśmiertelność albo miłość!... Lecz ciemno i cicho zrobiło się dokoła, a na twarzy jego, od pięciu tysięcy lat, po raz pierwszy odbiła się głęboka boleść.




III.
Jeniec.
A Fillida tymczasem, gdy ją statek smuci,
Dla nowego Tyrsysa dawnego porzuci.
Krasicki.

Wysokie komnaty zamku Wardstein przestały być cichemi i opuszczonemi. Nie minęło parę tygodni od przybycia Rogosza, a nowe ży-