Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niewidzialne głosy raz zdaleka, to znów nad uszami jego wołały:
— To ty zabiłeś Reudlina, porzuciłeś kochankę, ją zamęczyli; Rogosz końmi rozszarpany, piękny miłośniku ludzkości!
— Sprzedaj mi duszę, wywiodę cię z domu nędzy, dostaniesz kamień mędrców!
— Synu, módl się, słowo wieczyste, z niego moc wszelka — sofizma lekkie jest...
— Ha! ha! nie chcesz — wierzę w złoto wszechmogące...
— Mając złoto, możesz mieć Adelę, a nie być jej mężem; rozumiesz mnie?
— Pieczęć mądrości na stworzeniu, nie odrywaj jej; materya nie zabija ducha...
— Los koziołki wywraca... pocałuj mnie!
— Krew za krew — jesteś dłużny, Michale, twój stróż mnie dręczy; ty wyzwolisz mnie, ja pozwolę ci być zbrodniarzem, a, mając złoto, ujdzie ci bezkarnie!
— Zrzekłeś się Adeli, a przysięgi? patrz, ja, gwiazda, świadczę przeciw tobie!
— Przebaczenia! — nie będziesz zbawiony!
— Nie pytaj się, wszyscy będą zbawieni!
— Tysiąc wieków należy tajemnicy; każdy wiek ze stu lat, a rok z trzystu dni, a na każdej godzinie leży tyleż centnarów — ha! ha! czy piersi twoje dość mocne, wytrzymają ciężar.
— Lepsza siła, niżeli mądrość i mąż mocny, niż roztropny — oto kamień mędrców.
— Wiesz receptę na kamień mędrców? —