Strona:J.I.Kraszewski - Czercza mogiła.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wstać rychło na nogi, a jednak nim lekarz nadjechał z miasteczka, nim zmierzchło, już przyszedł do siebie, z łóżka się zerwał i rozepchnąwszy sługi, leciał do swojego dziecka.
Proszę sobie wystawić struchlenie przytomnych, którzy za nim w ślad do izby się wcisnęli, bojąc się by go drugi raz rozpacz nie obaliła, gdy na stole nie ujrzeli zwłok nowonarodzonego, pieluchy tylko rozrzucone po ziemi, a drzwi na rozcież otwarte.
— Co się stało z dzieckiem? — zasyczał Hawnul — gdzie dziecko moje? kto się śmiał dotknąć dziecięcia?...
Nikt nie odpowiedział, ale część sług rozbiegła się do pani, do kobiet, dowiadując, szukając, i wkrótce co żyło zebrało się do pierwszej izby, ale nikt o dziecięciu nic powiedzieć nie umiał.
To pewna, że w czasie gdy Hawnul leżał bez przytomności omdlały, nikt do domu nie wchodził i progu jego nie przestąpił, parobcy poglądali na drzwi, osób kilka było w dziedzińcu, byłby ktoś widział przecie.
Porwał się za włosy Hawnul, oczy mu stanęły słupem i po raz pierwszy ludzie go zobaczyli strasznym rykiem zachodzącego się od płaczu.
Nie były to łzy zbolałego człowieka, co ulgę przynoszą, ale ryczenie rozpaczy, ale coś strasznego jak napad choroby, przenikającego obecnych do kości i włosy im jeżącego na głowie. Chwilami ryk ten ustawał nagle, to znowu z piersi wybuchał jękiem okropnym, rozgłośny, potężny, pełen słów dziwnych, połamanych wykrzyków, płaczu, wyrzutów, gniewu i złości.