Strona:J.I.Kraszewski - Czercza mogiła.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wodźcie! ścinajcie i wieszajcie, aby prędko... a nuże! proszę, wywołuję... gołemi nie szermujcie słowami! czekam, proszę!!!
Turzon na tę chryję ruszył tylko ramionami.
— Wszystko — rzekł — przyjdzie w swoim czasie.
— Wieszali na mnie potwarz — dodał gospodarz — aby mi ciężar jej głowę ugiął do ziemi, ale nie! Zjecie diabla, nim co poczniecie ze mną, nie pochylę się, nie padnę, dostoję, by was przekonać, żem niewinny.
Turzon popatrzył się i rozśmiał się, Hawnula jeszcze gorzej rozpalił gniewem.
— A gdybym był i winny! — krzyknął — no, to dowódźcie, sprobójcie! Gdybym był i winny, gdzie są fakta? gdzie ślady! Nie byłem w domu, nie byłem w okolicy, gdy się to stało, wskażę gdziem przesiedział pod te czasy, jużcić o trzydzieści mil strzelić z gwintówki nie mogłem.
— Wolnoż waćpana dobrodzieja spytać — z flegmą zapytał Turzon — gdzie przebywałeś, gdy nas to nieszczęście dotknęło?
Hawnul z kolei pytania się nie spodziewał i zaciął na chwilę, oczy mu tylko błysły, a Turzon w głos się rozśmiał.
— Wytłumaczę się gdzie będzie pora i miejsce po temu — zabełkotał zmięszany śmiechem. — Zaprawdę! macie o co robić tę historię — dodał — o jednego trutnia i paliwodę, jakiemu stu podobnych włóczy się po świecie.
— Mości panie — rzekł Turzon — z tem proszę