Strona:J.I.Kraszewski - Czercza mogiła.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wiesz waść — gdy zostali sami, szepnął zakąsując razowym chlebem zczerstwiałym — wszak to się coś święci, że na tego Hawnula o zabójstwo Wilczury pada podobno podejrzenie?
Wiła, który się interpelacji tak szczerej nie spodziewał, osłupiał i wzdrygnął się.
— Co waść mówisz, ależ go w domu nie było, gdy się to stało, jeździł do Wilna.
— Czy sam, czy przez kogo, cudzą ręką może, ale mówią, że panu Stefanowi mszcząc się jego prześladowania o granice, życia przykrócił, kto wie, może do procesu kryminalnego przyjdzie, nie życzyłbym się paskudzić około tego.
— I pewnie — rzekł Wiła udając obojętność — ale zkąd to waść o tem wszystkiem słyszałeś?
— Zkąd? wszak to po ulicy chodzi.
— Hm, a do mojego dworku nie zaszło.
— Bo u waści ciągle drzwi zamknięte, jakże chcesz co wiedzieć? Może darmo pukała ta plotka i do waści, a zastawszy zaparte poszła z kwitkiem.
Wiła namyślać się zdawał.
— Porzuć do licha Hawnula, a trzymaj z bracią szlachtą, lepiej na tem wyjdziesz — rzekł Jacek — to moja rada przyjacielska.
— Alboż ja kiedy odstępowałem od ludzi, ludzie to ode mnie odstąpili — odezwał się Wiła — tak i teraz pierwszy się raz dowiaduję co słychać, i pewnie ręce umyję od Hawnulowskiej sprawy.
— Już nie darmo i Żyrmuński co go tu nam wyswa-