Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Zaręczyny Jana Bełzkiego.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
28
JÓZEF WEYSSENHOFF

coraz bliżej — wpadają w aleję sanki — lecą wprost na mnie dużym kłusem parskające konie. Widzę: Celina powozi, obok pani Grabska, a z tyłu — furman czy lokaj? Żebyż lokaj! ale nie. W niepewnym półmroku księżycowej nocy widzę jakąś sylwetkę zgrabną, poufale nachyloną do dam, — przy zakręcie widzę ostry, ładny profil ze śpiczastą bródką i poznaję wreszcie uśmiechnięte oczy — Alfreda Valfort.
Naraz mi się w skroniach zrobiło ciepło. Wyprostowałem się przed drzwiami, nie robiąc kroku naprzód. Ale Celina spostrzegła mnie już, tak ślicznie zatrzepotała się na sankach, lejce rzuciła na kolana pani Grabskiej, aż je Alfred, przechyliwszy się