Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Zaręczyny Jana Bełzkiego.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
27
ZARĘCZYNY JANA BEŁZKIEGO

Już mi się pisać nie chce, będę patrzał przez okno, widać stąd aleję wjazdową na kilkaset kroków.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Noc późna, ale że i tak spać nie będę, więc zapisuję świeże wrażenia ostatnich godzin.

Nie daj mi Boże czekać tak na nią, jak dzisiaj o zachodzie słońca! Wychodziłem na dziedziniec, — wracałem, chciałem pisać, nie mogłem i, ubrawszy się nareszcie w futro, zacząłem chodzić przed domem. Księżyc już się rozsrebrzył i śnieg zaczął błękitnieć. Jasno było ciągle, tylko coraz inaczej: cienie osłabły, przychodziła noc mroźna i z nią straszny palący niepokój.
Nareszcie! Słyszę dzwonki —