Strona:Józef Weyssenhoff - Zaręczyny Jana Bełzkiego.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
130
JÓZEF WEYSSENHOFF

uchodził, jak konający płomień, ale człowiek w ostatniej walce ze śmiercią. Oddychał jękiem, krew miał na ustach. Jedną ręką targał rozpiętą koszulę i złoty pod nią łańcuch, drugą odtrącał podawane leki, albo krzyżował obie ręce na piersiach i dyszał ciężko, oczyma przewracając w słup. I wołał:
— Nie tego — dajcie mi wina! Nie myślałem, że zaraz...
To znowu do mnie, którego poznał, wyciągał rękę:
— Powiedz Celinie... kochaj ją ty... Powiedz Celinie. Chodź tu bliżej...
Siadłem tuż przy nim, wziąłem go za ręce i całą wolę skupiałem już w jednem pragnieniu, aby to życie ocalić. Wydało mi się, że