Strona:Józef Weyssenhoff - Zaręczyny Jana Bełzkiego.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
122
JÓZEF WEYSSENHOFF

groźnie. Zasnął potem. Patrząc na niego, widziałem, jak mu życie schodzi wolno z twarzy.
Po przebudzeniu się wrócił do rozmowy bardziej gorączkowo: mówił o tem samem, tylko więcej o Celinie, niż o sobie:
— Ona dobra, — płakać będzie po mnie, — ona czasem taka dobra...
Lekarz przerwał mu, dał morfiny i namawiał do snu. Alfred jednak spać już nie mógł, ani chciał; cierpiał coraz bardziej, coraz gwałtowniej wyrywał się do rozmowy.
— Dajcie mi przeżyć ten dzień, jak mi się podoba! — wołał.
Zaczął nagle mówić o swem dzieciństwie, o Włoszech, gdzie się urodził, o ambasadzie fran-