Strona:Józef Weyssenhoff - Zaręczyny Jana Bełzkiego.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
116
JÓZEF WEYSSENHOFF

Gdy odzyskał przytomność, zaraz podał mi rękę, a ja już wtedy wyciągałem moją dłoń, jak do brata, chociaż dopiero po przewiezieniu biedaka do miasta mieliśmy tę dla mnie rozdzierającą, a dla niego tak zaszczytną rozmowę.
Kula tkwiła we wnętrznościach, krwawienie było silne — żadnej nadziei. Mimo nakazanego przez doktora spokoju, chciał koniecznie ze mną mówić i rozpoczął zaraz w obecności Krotoskiego i jednego ze swych sekundantów:
— Wiem, o co nam poszło. Nie słusznie mnie posądzałeś. Teraz mi wierzyć musisz, bo... nie pora mi cokolwiek udawać. Więc ci przysięgam, że ona mi była zawsze siostrą, że nigdym się nawet nie pokusił o inną jej miłość.