Strona:Józef Weyssenhoff - Zaręczyny Jana Bełzkiego.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
115
ZARĘCZYNY JANA BEŁZKIEGO

»Baczność!« ocuciła mnie jednak — sekundanci powiedzieli mi później, że strzeliłem bardzo spokojnie, doskonale stojąc w pozycyi.
Pani moja! błagam cię, abyś nie wątpiła o żadnym szczególe mojej spowiedzi! Ale więcej wyznać nie mogę, jak sam wiem. Prawie pewny jestem, że mierzyłem w nogi.
Oba strzały padły na komendę: »dwa!« Kuli Alfreda nie usłyszałem nawet koło siebie. Biedny on zgiął się w pół i upadł, jakby siadając na ziemi. Zaraz omdlał. Rzucili się już wszyscy do niego, a ja stałem jeszcze na miejscu, oszołomiony. Cisnąłem wreszcie pistolet o ziemię i w tej chwili przeczułem całą prawdę i przepaść nieszczęścia.