Strona:Józef Weyssenhoff - Za błękitami.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
63
ZA BŁĘKITAMI

mówiąc o niej. Wydała mu się poważną, nie trzpiotką, chociaż bynajmniej nie smutną. — Owszem twarz jej była zwykle uśmiechnięta, a nawet, gdy się roześmiała raz na dobre, przed nagłym promieniem, wytrysłym z pod jej rzęs, przed błyskiem zębów — pan Stanisław spuścił oczy.
— Aż nadto piękna, — myśli teraz, śledząc jej powiewny, swobodny ruch w tańcu, — te oczy mogą rozumieć, te usta mogą być dobre, a postać jej wdzięczy się do oka sama, bez kunsztu, jedynie przez harmonię.
Halka stanęła we środku salonu i rozgląda się, kogo-by wybrać. Podbiegła do Okszyca, wyciągając okrągłe ramię.
— Pani! jeżeli pani dobra, to