Strona:Józef Weyssenhoff - W ogniu.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   88   —

przypominał pokrótce panu członkowi komisyi o swych rozległych stosunkach w Petersburgu.
Budzisz przyjmował hołdy i wyrazy uznania ze swobodą, jakby mu to było nie pierwszyzną.
Przeniesiony na gumach do swego hotelu, przypomniał odrazu pana Jana, który od godziny znikł mu z oczu. — W pokoju Rokszyckiego cicho — już śpi zapewne? Jednak zdecydował się uchylić drzwi, lecz usłyszał tylko głos w ciemościach:
— Daj mi pokój, zmęczony jestem. Dobranoc.
Uszczypnięty, lecz nie ugodzony w serce, pan Apolinary powrócił do swego pokoju. Przed snem pragnął przejrzeć jeszcze gazety wieczorne i dodatki nadzwyczajne.
— Finlandya rzeczpospolitą...? To na jutro. — Bunt wojska... także na jutro. Zdrowia już dzisiaj nie mam na takie bomby. Co tam piszą o sprawach w mieście?... Aha — »Posiedzenie u Joachima Gwiazdowskiego trwa«. — — Nie wiedzą jeszcze... Wiec teatralny. Cóż ci biedacy uchwalili? Zobaczmy.
Szybko przeglądał sprawozdanie, w którem między umiastowieniem teatru, protestami przeciw nadużyciom, rozstrojem budżetu migały mu sympatyczne twarze aktorów i piękne oczy aktorek. Dotarł nareszcie do wniosku: