Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - W ogniu.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   52   —

dopięty! Co to jest jednak wziąć się za wielką sprawę! — wszystkie inne w niej się mieszczą.
Kogo tedy zaprosić? Trzeba dobrać grono wybitnych, a rozmaicie zabarwionych ludzi, niby mozajkę z drogich kamieni w proporcyach i odcieniach stosownych do ułożenia obrazu »szkoły umiejętności politycznych«. Potrzeba także bez partyjnego cementu, zwanego niegdyś miłością ojczyzny, obecnie zaś pogodzeniem interesów partyjnych. Po co zresztą bawić się w porównania? Potrzeba ludzi.
Zaprosi się najprzód swoich, oczywiście. Bez ich udziału akcya byłaby poniekąd spiskiem; a zre sztą z kim-że, miły Boże, iść ręka w rękę, jeżeli nie z nimi?
Na patrona obrad najodpowiedniejszy byłby, po dawnemu, Joachim Sternstein-Gwiazdowski. Ale złapać go tymi dniami — czy to możliwe? Zwołuje ciągle ogromne zebrania; jest przynajmniej podpisany na kartach zapraszających. Możeby raz obejść się bez niego, dla oryginalności? Żeby naprzykład bezpartyjnych przedstawiał pan Jan Rokszycki?
Ze stronnictw spokojnych znajdzie się łatwo kilku ruchliwszych hrabiów. Z postępowców oczywiście zaprosić należy panów Sartora i Kolejkę. Najtrudniej o autentyczny egzemplarz, choć jeden, Polaka socyalisty.