Strona:Józef Weyssenhoff - W ogniu.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   172   —

ale już teraz spodziewać się ich nietylko można, lecz należy.
Czy pan Apolinary przez ten rok postarzał?... Oczy trochę zapadły, lecz wyraz ich przez to stał się silniejszym. Schudł znacznie, zato ruchy na brały nerwowej stanowczości. Gazetę przegląda, jak gdyby ją sam napisał, a czynił tylko autorską rewizyę. Nie drzemie po obiedzie; jeżeli zamyka oczy, to myśli. Wciąż myśli i nie błąka się już, obijając sobie głowę o zagadki, gubiąc się w przypuszczeniach i konjunkturach. Zna wszystkie przesłanki, wniosek jest niemal matematyczny. Z konstytucyi i przyjaźni z »kadetami« cóż się urodzić dla nas może,, jeżeli nie autonomia? Wprawdzie przyszłość ma swe niespodzianki, wprawdzie dużo tam uprzedzeń zwalczyć i mnóstwo sprzecznych interesów pogodzić trzeba. Właśnie w tem sztuka parlamentarna. Nasi to po trafią, ho, ho!
— Czy potrafią?
Było to istotnie bardzo ciekawem zagadnieniem, i nietylko dla pana Apolinarego. Apolinary zaś miał nadto emocyę osobistą, jak mu się tam popiszą jego najwłaśniejsi elekci: Fizyk, Pliszka i Kostka.
Działania Budzisza w przeciągu lego miesiąca nie ograniczyły się do prenumeraty gazet. Wyjeżdżał parę razy do Warszawy dla najwyższych obrad w komitecie, odbył parę konferencyi na