Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - W ogniu.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   163   —

Malowałby to z umiłowaniem Chełmoński lub Witkiewicz i zakląłby w ten obrazek ducha polskiej drogi wiejskiej, pełnej fatygi i przypadku, stworzonej dla malarzy, lecz nie dla podróżnych. Ale w obrazku umieściłby malarz pana Apolinarego jako szczegół współrzędny z kurami, z końmi, a w najlepszym razie ze spracowaną pro publico lipą. My zaś, którzy go znamy, my, którzy wiemy na jakie zasłużył sobie wyróżnienie, widzimy jego tylko jednego na tem tle pospolitem, widzimy Cyncynata, który porzucił Forum i powraca do ojczystego sprzężaju.
— A pan, panie Piasecki, głosowałeś? — pyta Budzisz stojącego przed nim pocztmistrza.
— Ledwie tam byłem prawyborcą, panie deputacie. Człowiek dziś chodzi z miejsca na miejsce za kawałkiem chleba, — nie to, co dawniej.
— Miałeś pan dawniej posiadłość?
— Mój dziad miał pół powiatu w Kaliskiem. Ale co tam i wspominać! Niepowetowana strata, że pan deputat nie zechciał zostać posłem naszym.
— Pojechali inni, którzy potrafią za naszą sprawą się ująć.
— Już jabym tam wolał, żeby pan deputat. Naprzykład co do sprawy nadziału ziemi bezrolnym.
— To pan jesteś za nadziałem? — zapytał Budzisz ciekawie potomka wielkich posesyonatów w Kaliskiem.