Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - W ogniu.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   157   —

niejednokrotnie zasłużył. Wymowna też była bestya i pociągała wymową. Tu pan Apolinary użył innej taktyki. Był to właśnie okręg, w którym on sam mógł kandydować, gdzie także postawił swą kandydaturę Feliks Kotulski, od niedawna właściciel młyna w okolicy. Istotny dramat w sumieniu Budzisza, ostra kolizya interesów partyjnych z osobistymi, gdyż wybór Węzłowskiego byłby porażką przyjaciół politycznych pana Apolinarego (i to w jego okręgu!), a wybór Kotulskiego, choć w duchu stronnictwa, był Budziszowi nie w smak, prawdę mówiąc — wstrętny. Znajdował się w okręgu jeszcze jeden kandydat, pan rejent Pliszka, zapisany do prawowiernego stronnictwa, człek obojętnie szanowny, towarzyski i nie pozbawiony ambicyi: mrugał z zadowolenia, gdy mu przez grzeczność wróżono godność poselską. Ale p. Pliszka, choć załatwiał przyjaciołom akta po zniżonej opłacie, choć zajmował kancelaryę Nr. 1, nie miał dostatecznego miru, aby pobić tak silnych współzawodników.
W tem zawikłaniu nie było pozornie innego wyjścia dla Budzisza, jak dążyć do funkcyi poselskiej dla siebie samego. W ostatnich więc dniach przed wyborami nietylko pozwalał agitować za sobą Pawłowskiemu z Gawłowskim i ich dość licznej koteryi, ale dawał nadzieje swym poplecznikom, że przyjmie mandat. Pobłażliwie też spoglądał na akcyę przeciwko Węzłowskiemu, która wy-