Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - W ogniu.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.




DZIEŃ DZIESIĄTY.

Gdy nadeszły dni ostatnie walki wyborczej, Apolinary dorósł do swego zenitu. Energia i stanowczość wynikające z niezłomnego przekonania nadały jego akcyi trafność nieporównaną.
— Teraz to nie skrócona akcya wyborcza, ale wybory, co się zowie! A kogo wybierać — to także jasne, jak na dłoni: swoich dla swoich. Teraz to życie, dobrodzieju mój!
W przeciągu paru tygodni był na różnych, najbardziej odległych posterunkach: w Warszawie, w miastach gubernialnych i powiatowych, w klubach, pałacach i chałupach. Tu przemawiał jak przyrząd o sile dziesięciu mówców, tam użył własnej »krwawicy« na ucztę dla wyborców; w jednym trudnym wypadku wyzwał nawet na pojedynek kandydata z przeciwnego obozu. Prasy drukarskie jedne jęczały od sprawozdań, gdzie i jak działa nasz bohater, drugie wyciskały na świstkach różne jego odezwy lapidarne, ale sku-