Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - W ogniu.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   150   —

— To znaczy po polsku: głupi? — zapytała pani Hańska.
— Pani hrabino, ja w dzisiejszym chaosie przestałem rozróżniać.
Tymczasem Kostka wracał rozpromieniony:
— Zaraz tu będzie.
Panie aż klasnęły w dłonie z zadowolenia, wszystkie trzy bowiem były dzisiaj z politycznego obozu Kostki. Pani Hańska obmyślała, jakąby plamę ułożyć na olśnienie Budzisza, pani Siecińska: czy taki działacz pija herbatę popołudniu? — a pani Englert wiedziała z góry, że jest dostatecznie przez naturę przygotowana, aby olśnić każdego nieprzygotowanego mężczyznę. Cisza znamienna dla emocyi oczekiwania zalegała w saloniku, przerywana drobnemi, nerwowemi odezwami. Tylko Heydenstein nie podzielał ogólnego w zruszenia i namyślał się, czy nie opuścić tych kulisów politycznych, z których dla... sprawy nic sobie nie obiecywał pomyślnego. Został jednak przez ciekawość.
Gdy zabrzmiał dzwonek elektryczny, wydało się wszystkim, że prąd, poruszający aparat, przechodzi przez połączone serca obecnych.
Kostka zesztywniał, jakby włożył na siebie insygnia jakieś dygnitarskie, wyszedł do przedpokoju i po chwili wprowadził tryumfalną, rumianą, obleczoną w czarny surdut postać naszego pana Apolinarego.