Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - W ogniu.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   130   —

dwa kwękające uśmiechy. Kostka zaproponował nagle:
— Chce pan trochę się przejechać? Głowy nie czuję na karku, bo miałem dzisiaj sesye od rana. Tu przewodniczyłem, tam przewodniczyłem, musiałem nadto mówić. Pojedźmy do Łazienek tym karyklem, co?
— Z gustem.
Jechali przez Kruczą, bo woźnica zapewniał, że przez Nowy Świat ani Bracką nie można — »nie puszczają«. Przywykli do tych porządków dwaj działacze, nie zwrócili na nie uwagi i jechali przez Kruczą. Kostka mówił jeszcze o swych dzisiejszych pracach, obszernie i anegdotycznie. Budzisz zapytał znienacka:
— A jakże tam pan z językiem państwowym?
— Kak nastajaszczyj! — Powiedziała mi księżna *** — wie pan, ta, u której mieliśmy się zejść z Wittem, tylko uchwaliliśmy, żeby nie? — — powiedziała, że mówię zupełnie jak jej nieboszczyk mąż, który był wychowany zagranicą. Toczno tak, wasze sijatelstwo! — Akcent mam już dobry; słów mi jeszcze brakuje, oczywiście.
— Bo wkrótce panu będzie bardzo potrzebne — rzekł Apolinary z błyskiem oczu obiecującym.
— Mówię nie gorzej od naszej grupy.
Jechali po drewnianych wybojach bruku, który