Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   85   —

pierwszy podmuch orkanu. Zbudziła ton czysty, już potężny, ale płynący niby z oddalenia, rosnący w chóralną moc. Wzmagał się coraz harmonijny dech suplikacyi, przelewał się już grzmotem i począł się znowu rozpływać decrescendem olbrzymiego westchnienia.
Jeszcze nie skonał pod wysokim stropem, gdy nutę w wyższej oktawie podchwyciły głosy kobiece. Jakby na falę, dopiero grzmiącą, która umilkła, zleciała świegotliwa chmura ptactwa i, chwyciwszy ton, niosła go wyżej rozełkanym lamentem.
Przeleciała — i wybuchły znowu grzmoty chóru męskiego, nastrojone zgodną, spiżową potęgą.
A milknące wołanie mężów nowym zgiełkliwym wybuchem podtrzymywały niewiasty:

Od powietrza, głodu, ognia i wojny
Zachowaj nas, Panie!

I niosła się pieśń ogromna dwoma hufcami, mocując się z Panem zastępów przewoźną modlitwą.
Wspomniał Kazimierz, że o tej samej godzinie grzmi ta sama pieśń dzisiaj z milionów piersi na przestrzeni od Karpat aż po Niemen i Dźwinę. I rzucił się w chór wołający mężów całą siłą gł osu swego męskiego, całym zapałem duszy swej, pragnącej uszczęśliwienia milionów.