Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   79   —

i zajęli miejsca w jednej z czterech ławek, ustawionych dla »honoratiores« przy obu mucach rozległego presbyteryum. W tej części kościoła, odgrodzonej balustradą, tłum był rzadszy, bardziej z miejska ubrany, przeto pospolitszy.
Ale piękniejsza chwała Boża biła od ludu, klęczącego wzdłuż ogromnej nawy dwoma zastępami: ciemnym z mężczyzn i kwiecistym z niewiast. Rozłączał je szpaler środkowy, strzeżony przez »bratczyków« w liberyi kościelnej, z których każdy dzierżył poważnie latarnię, osadzoną na wysokiem drzewcu. Kto chce oglądać powagę i krasę ludu litewskiego, niech przyjeżdża na mszę niedzielną do Wiszun.
Pułk męski klęczał w skupionej zadumie. Głowy rozliczne, częściej jasnowłose, mówiły, każda po swojemu, o spokoju sumienia. Trudnoby je posądzić o instynkty drapieżne, o zaborcze ruchy zbiorowe, o nerwową niecierpliwość rewolucyjną. Marzące błękitnie, kwitnące spokojnie, czasem zastygłe w biernej zaciętości, twarze te były krewne typu prasłowiańskiego.
Kolumna niewiast wysuwała na front najpiękniejsze. W ogromnym kobiercu szat barwnych, białych »namiotek«, kwiatów świeżych, trzymanych w ręku i upiętych we włosy, zalotne oczy i różane cery młodych Litwinek