Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   78   —

dzieju mój, ale w kościelnych... No a teraz obejrzyjmy kościół po wierzchu. Fundował go Hieronim Budzisz w ośmnastym wieku — mówisz?
— A tak, mój pradziad.
Świątynia, oglądana już wielokrotnie z daleka, zadziwiała zblizka tylko swym ogromem i rozrzutnością użytego materyału. W masywnym murze szczytowym za ołtarzem widniały, jak strzelnice, wązkie okienka od celek klasztornych, objętych całkowicie grubością muru.
Przed nizkiem głównem wejściem, na kamiennych schodach, nie siedzieli żebracy, lecz rozsiadły się swobodnie kobiety z ludu, przybyłe na nabożeństwo. Niektóre starsze zachowały jeszcze malowniczy strój głowy, białą, jak śnieg, »namiotkę«, przypominającą misternem wiązaniem ubiór kobiet polskich z XVI wieku. Wielu mężczyzn chodziło po podwórzu kościelnem, trzymając czapkę w prawej ręce, charakterystycznie założonej pod lewe ramię. Jak wszędzie na wsi, kościół i jego najbliższa okolica stawały się w pogodną niedzielę miejscem uczty oczu i uszu, zbiorowem weselem, polem popisu z dostatków i urody. Nic to nie ubliża szczerej pobożności litewskiego ludu.
Przez boczne wejście od zakrystyi weszli Budziszowie i Rokszycki do wnętrza nawy