Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   65   —

młodości. Poruszono się nieco na spotkanie mamy i wuja, i niebawem obie pary zeszły się nad jeziorem na miejscu, gdzie miano wyciągać sieć. Pan Apolinary spocony, zahukany jakiś i rozżalony, spoglądał na Kazimierza oczyma, które zdawały się mówić:
— Gdybyś wiedział, com wycierpiał tam na górze, podczas gdy ty... wy... tutaj...
Ale pociągnął świeżości jeziora i zatopił się w pociesze wyzwolenia.
Obie łodzie stanęły teraz jedna przy drugiej, utwierdziły się mocno na kotwicach przy brzegu, a czterej rybacy zgodnym wysiłkiem obu korb przyciągali szybko matnię, widoczną już nie tylko z powodu pławek. Razem z pławkami zbliżał się pas wody wzburzony, jakby miał zaraz zakipieć: to z głębi jeziora szedł na powierzchnię dreszcz od miotania się ryb, ujętych w matnię.
— Dużo tego musi być, ale zapewne drobiazgu — rzekł Kazimierz — nie widać podskoków grubej ryby.
Jakby w odpowiedzi na tę wątpliwość rzucił się w tej chwili duży szczupak, ukazując aż nad powierzchnią czarno-srebrny skręt ślizkiego ciała. Chciał, widać, przeskoczyć przez górny kraj matni — ale opadł z wielkim pluskiem przed matnią.