Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/450

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   442   —

Widzieli łosie, jak nieruchome stały długo na miejscu, z oczyma łzawemi od marzeń wiosennych. Skowronki nie sobie śpiewały, lecz słońcu; jaskółki bez innego celu śmigały w kręgi ponad wodami, jak tylko aby tańcem obchodzić święto wiosny.
Zakochanym mijał maj szybciej jeszcze, niż poprzednie miesiące; rozkosz majowa porywała ich do pracy, jak do pocałunku, i niosła lotnie przez czas nie mierzony, lity skarbami młodej miłości. Gdyby słabsi byli, płakaliby z rozkoszy.
Stoją na wzgórzu, oddalonem o trzysta kroków od folwarczku. Tu pod palącem już słońcem, wyrasta z ziemi ich nowa siedziba. Nieużyteczny dotąd gaj na wzgórzu staje się odrazu parkiem; niżej przepływa ruczaj, idący z lasu, szumny teraz, obficie podsycany z ciemnego kruża jeziorka »pod Sidorkiewiczem«, zbierającego wody leśne. Samego jeziorka stąd nie widać, ale piętrzy się w dalekiej perspektywie zielony amfiteatr pośród zamykającej widnokręg puszczy. Tam był początek ich wspólnej myśli, tam podszepnęła im nimfa pierwsze ich na kraj ten zamiary, stamtąd nad Auszrą powstaje codzień słońce.
Na łagodnym stoku wzgórza wre robota mularska; woń wapna, ociosanego drzewa i wyrzuconej ziemi miesza się z zapachem otaczających drzew majowych. Powstają bo-