Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/449

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   441   —

i ciężkie skorupy śnieżne rozpływały się strumieniami przez coraz śmielszą zieleń wąwozów, żałowano niemal, że idzie wiosna, że nie da już w tym roku wyczerpać wszystkich zadań, zakreślonych na zimową porę.
Ale, gdy przyszła królewska Pani do Auszry i stanęła w kwiatach, w wonnym wietrze i w nowem drżeniu eteru między puszczą a rozłogami pól, Kazimierz i Krystyna uczuli dopiero pełnię tchnienia, i radość każdego kroku po ziemi odnowionej, i udział swój konieczny w wielkiej miłości wszechświata, czyniącej swe nieśmiertelne dziwy.
Cieszyła się cała ziemia weselnymi głosy. Czajki pokrzykiwały z podziwu nad umajoną łąką, z uciechy przewracając w powietrzu koziołki. Tokowały napuszone cietrzewie na rzadkim lesie, ciągnęły chrapliwe słonki przez mokre polany podczas lubieżnych godzin walki dnia z nocą. Zwierz włochaty większy i mniejszy niepokoił się po puszczy, stęskniony i wychudły od przemożnego instynktu poszukiwania sobie pary. Parzyły się wielkie twory leśne i drobne żuczki w trawie, mieszkańcy wód, rośliny i wszystko, co chciało żyć. Jednak nie tylko ten instynkt gnał je ku sobie. Bogini wiosny zamieszkała w kraju i rozpoetyzowała całe stworzenie. Leśnicy, nocujący w puszczy, spotykali wilki, niepam iętne żeru, ani miłosnych harców, wyjące z tęknoty do księżyca.