Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/428

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   420   —

u nas zamieszka? I Piotra weźmiemy — prawda?
— A gdzież ten dom będzie?
— Mamy zamiar postawić dom na folwarczku Auszra i folwark rozszerzyć z pod lasu. Dzierżawca ustąpi, ma już tylko rok kontraktu.
— Więc Auszra już oczyszczona z długów, urządzona, zabudowana? — pytał ksiądz Antoni, odchylając kołnierz szuby, aby spojrzeć w marzące energicznie oczy Krystyny pośród zaróżowionej od mrozu twarzy.
— Ja mam prawie pewność, że Kazimierz to urządzi. Przecie tu wszystko może być: i jego przędzalnia, i nasz dom, i szkoła, i takie centrum dobrej kultury, o którem ciągle mówimy.
— Daj Boże!... zobaczymy. A nie mów tak dużo, moje dziecko, bo wiatr w polu silniejszy i pierwsze mrozy zdradliwe.
— Dobrze; tylko jeszcze powiem: właśnie to wszystko trzeba urządzić pod Rarogami, pod samym bokiem Chmary. My go przetrwamy.
— To już pobudka gorsza — odrzekł ksiądz — nie czyni się dobrze złemu na przekorę, ale dla miłości dobra.
Teraz Krystyna zamilkła, i ujechali kilka wiorst bez rozmowy. Droga wpadła w olszynę, fioletową wśród bieli, potem w wioskę, w pas