Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/426

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   418   —

wieka bardzo uprzejmie, ale on nie zd się być czułym, ani na wdzięk niewieści, ani wogóle na gawędę. Zapytał, jak daleko do Auszry, oznajmił, że będzie mieszkał u leśnika Sidorkiewicza (stwierdził dokładność nazwiska w notatniku) że czynność zabierze mu 10 do 12 dni, że potrzebuje trzech ludzi do pomocy, że wyjeżdża zaraz na miejsce. Krystyna wyraziła chęć asystowania choć przez dzień jeden robotom; chciała prosić o niektóre rzeczy...
— Jak pani chce — odrzekł Marczak. — Instrukcyę dokładną mam od Rokszyckiego. Jeżeli byłyby jakie dodatkowe życzenia, proszę o nie zaraz, abym mógł je uwzględnić od początku czynności. Dzień mój kosztuje pieniądze.
Krystyna nie czuła się praw ie właścicielką Auszry wobec tego zatwardziałego technika.
— Czy pan będzie co rąbał? — spytała nieśmiało.
Marczak uśmiechnął się z kwaśnem politowaniem:
— Najwyżej krzaki i gałęzie dla oznaczenia kilku linii.
— A, to dobrze!
Na tem skończyła się konfereneya, i Marczak odjechał.
W parę dni później o wschodzie słońca Krystyna siadała do sanek z księdzem Anto-