Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/403

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   395   —

że oni do siebie należą. Reszta dodana im będzie.
Śmiali się z potęgi Chmary, z intryg księżnej Zasławskiej; śmiali się z tego, że mieszkać będą tymczasem gdziekolwiek, bo nawet i w Auszrze niema domu; śmiali się do siebie, że są tak potężni, tak szczęśliwi w swej zmowie. Zbudują sobie przybytek i wzniosą gmachy użyteczności publicznej. A tymczasem idą dziką aleją olszową lekko, bez troski o jutro, bo jutro we dwoje będzie równie silne i rozkoszne, jak dzisiaj.
— Człowiek jakiś wdziera się do naszego królestwa — zauważyła Krystyna, ukazując zbliżającą się wzdłuż cieniów alei postać.
Kazimierz wpatrywał się w tę postać, która posuwała się elastycznym jakimś truchtem w kierunku do dworu wiszuńskiego, mała i wątła, ale niepomiernie gruba w pasie.
— Ależ to Jurko Lejtan! — zawołał Kazimierz radośnie — czemże się on tak opakował?... aha, ptactwo zabite przytroczył naokoło pasa. Nie masz pojęcia, moja prześliczna, jak ja lubię tego starego. Ukazał mi się po raz pierwszy w twoim lesie razem z tobą; w Wilnie on pierwszy dał mi twój adres, a teraz znowu... To jakiś zwiastun szczęścia ten lis swojski, ten gnom, ten...
Stanęli i patrzyli oboje z uciechą, jak Jurko przydreptywał coraz bliżej, niesiony, zdawało